Wyślij formularz i skorzystaj z darmowej konsultacji

    Wynalazcy i geniusze – ojcowie polskiej energetyki

    Dziś świętujemy dzień ojca! Wszystkim tatom życzymy wszystkiego najlepszego, a przy okazji opowiemy Wam nieco o dwóch ojcach… polskiej energetyki.  

    Pod wieloma względami ich życiorysy były do siebie wręcz bliźniaczo podobne. Obaj panowie byli rówieśnikami. Obaj byli zamieszani w działalność wyzwoleńczą i próby zamachów na carskich dygnitarzy, po których musieli salwować się ucieczką. Obaj byli piekielnie zdolnymi inżynierami i badaczami, których wynalazki ukształtowały energetykę współczesnej Europy. Obaj również zrobili wspaniałe kariery naukowe w Szwajcarii, skąd wyjechali, aby odbudowywać świeżo co niepodległą Polskę. 

     

    Ignacy Mościcki – chemik z powołania, polityk z przypadku

    Poznajcie niedoszłego zamachowca i zarazem piekielnie zdolnego chemika, który przy okazji został prezydentem Polski! 

    Ignacy Mościcki, bo o nim mowa, słusznie uważany jest za jednego z ojców rodzimej energetyki. Urodziny w grudniu 1867 r., mały Ignaś szybko zaczął przejawiać niezwykły talent do nauk przyrodniczych. Zafascynowany procesami chemicznymi i zainspirowany nowymi odkryciami, w jakie obfitowała wówczas ta dziedzina, podjął studia, a jakże, chemiczne na Politechnice w Rydze. Odbierając dyplom w 1891 r. nie sądził, że wkrótce jego życie ruszy z kopyta w stronę, której wcale się nie spodziewał… 

    Jak wielu młodych i wykształconych Polaków tamtych czasów, Mościcki jeszcze na studiach zaangażował się w działalność organizacji niepodległościowych. Jako członek i współpracownik II Proletariatu wziął udział w przygotowaniu zamachu na prawdziwą carską szychę – gubernatora warszawskiego Josifa Hurko. Kluczowym elementem planu były chemiczne umiejętności Ignacego. Świeżo upieczony absolwent miał bowiem wyprodukować w swoim mieszkaniu cały kilogram (!) nitrogliceryny, a następnie wraz z innym zamachowcem – Michałem Zielińskim, zdetonować go w bezpośrednim otoczeniu gubernatora. Plan wydawał się prosty – dwaj przebrani zamachowcy musieli jedynie wmieszać się w tłum rosyjskich oficerów do cerkwi i podczas nabożeństwa zdetonować ukryte pod mundurem ładunki wybuchowe, samemu przy tym ginąc. Na szczęście akcja zakończyła się fiaskiem, lecz na trop niedoszłych sprawców wpadły carskie władze. Mościcki nie miał wyboru – musiał spakować manatki i wraz z żoną uciec możliwie jak najdalej. I tak wylądowali w Londynie…  

    Jako że przyszły prezydent nie znał ani pół słowa w języku angielskim, niespecjalnie mógł kontynuować karierę naukową. Najmował się zatem do prostych prac fizycznych – był pomocnikiem fryzjera, zajmował się stolarką, a nawet próbował prowadzić swój własny zakład produkcji kefiru. 

     

    Nie sposób jednak być piekielnie zdolnym naukowcem i do końca życia strugać w drewnie lub przelewać kefir. 19 października 1897 r. Mościcki przeniósł się do Fryburga, gdzie rozpoczął studia uzupełniające z zakresu fizyki i matematyki na tamtejszym uniwersytecie. Ze specjalizacją w elektrochemii, przyszłemu prezydentowi pracy nie brakowało. Szybko został kierownikiem technicznym w Société de l’Acide Nitrique, które sfinansowało jego badania nad optymalizacją produkcji kwasu azotowego za pomocą energii elektrycznej.  

    Autorska metoda Mościckiego była genialna, jednak wymagała użycia kondensatorów wysokiego napięcia, które uczony sam musiał sobie skonstruować. Te urządzenia również opatentował i to z sukcesem, gdyż samą wartość wynalazku oceniono na szaloną wówczas kwotę miliona franków.  

    Wkład Mościckiego w samą elektrotechnikę był ogromny. Prócz wspomnianych kondensatorów opracował również zabezpieczenia sieci przewodów elektrycznych przed działaniem wyładowań, które natychmiast wdrożono w całej Europie, a jego pokaz przygotowany na Kongres Elektrotechników we Fryburgu – wywołanie 100 sztucznych piorunów na sekundę, był komentowany jeszcze przez długie miesiące.
    Nabyte doświadczenie i opracowane technologie okazały się na wagę złota, kiedy przyszło do stawiania na nogi niepodległej Polski. A było co stawiać, bo po świeżo zakończonej wojnie, biedzie zaborów i demontażu co większych ośrodków, przemysł na polskich ziemiach potwornie kulał.  Co ciekawe, z początku władze nie chciały słuchać propozycji Mościckiego, dlatego postanowił działać na własną rękę. Szybko jednak musiały zmienić zdanie, gdy sam zainteresowany jedynie za pomocą środków społecznych otworzył Chemiczny Instytut Badawczy oraz w zaledwie dwa tygodnie reanimował, a w kilka miesięcy niemal potroił produkcję w opuszczonym i splądrowanym kombinacie związków azotowych w Chorzowie. 

    Ignacy Mościcki odegrał kluczową rolę w rozwoju polskiego przemysłu chemicznego i energetycznego. Jako prezydent wspierał rozwój infrastruktury energetycznej, w tym budowę elektrowni i sieci przesyłowych. Pod jego przewodnictwem powstało Towarzystwo Elektrowni i Zakładów Elektrycznych, a w późniejszych latach m.in. Elektrownia Połaniec i Elektrownia Łaziska. Jego działania przyczyniły się do rozwoju polskiego sektora energetycznego i stworzenia solidnej podstawy do elektryfikacji Polski. Wspierał współpracę między środowiskiem akademickim a przemysłem i podkreślał, jak ważne dla niezależności kraju są rodzime badania naukowe. 

    Warto jednak podkreślić, że polska energetyka pochwalić się może całą rzeszą oddanych „ojców”. Jednym z nich był współpracujący z Mościckim Gabriel Narutowicz. 

     

     

    Gabriel Narutowicz – nie dla pieniędzy, a dla narodu

    A my tymczasem przechodzimy do opowieści o mało znanej przeszłości Gabriela Narutowicza.
    To oczywiste, że wszyscy kojarzymy go z prezydenturą zakończoną śmiercią z rąk malarza i nacjonalisty – Eligiusza Niewiadomskiego. Mało kto jednak wie, że pierwszy polski prezydent przed rozpoczęciem kariery politycznej był piekielnie zdolnym inżynierem hydrotechniki, projektantem i budowniczym najnowocześniejszych elektrowni wodnych swoich czasów!

    Zacznijmy jednak u źródeł – urodzony w 1865 r. na terenie dzisiejszej Litwy, mimo szlacheckiego pochodzenia, przyszły prezydent wcale nie miał lekko. Aby uniknąć nauki w zrusyfikowanych szkołach, małego Gabrysia wysłano do niemieckiego gimnazjum, gdzie musiał przyswajać wiedzę w obcym dla siebie języku. Edukacja okazała się być jednak owocna, gdyż po zdaniu matury bez przeszkód dostał się na studia na wydziale matematyczno-fizycznym w Petersburgu. Nauka nie potrwała jednak długo z niezwykle prozaicznego powodu – petersburski klimat nie służył Narutowiczowi do tego stopnia, że ten nabawił się gruźlicy i w celu ratowania zdrowia przeniósł się do sanatorium w Szwajcarii. Gdy tylko wydobrzał, na nowo podjął studia, tym razem na politechnice w Zurychu. I tu również nie obyło się bez… wybuchowych komplikacji!

    Młody Gabriel tak bardzo zaangażował się w pomoc Polakom ściganym przez carat, że wydano nakaz jego aresztowania. Podobno pomógł koledze zatuszować ślady produkcji domowej bomby. Widocznie nie była to zbyt skuteczna próba, gdyż władze carskie szybko powiązały go ze sprawą. Pozbawiony możliwości bezpiecznego powrotu do kraju, Narutowicz przyjąć obywatelstwo Szwajcarii i tam kontynuował zawodową karierę inżyniera, a następnie – profesora hydrotechniki.

    W ciągu kolejnych dwudziestu lat odnosił spektakularne sukcesy w całej Europie, kierując budową elektrowni we Francji, Hiszpanii czy Włoszech. Perłą w koronie okazała się być potężna elektrownia wodna Mühleberg okolicach Berna. Niezwykle nowoczesny i największy na całym kontynencie kompleks powstał pod kierownictwem Narutowicza pomimo wojny i szalejącej jeszcze długo po jej zakończeniu epidemii grypy, wymagającej zorganizowania szpitala na placu budowy.  

     

    W międzyczasie nie zapominał również o ziemiach polskich. W 1911 roku Narutowicz objechał całą Galicję, a wycieczka zaowocowała projektem elektrowni wodnej Szczawnica-Jazowsko, która działała aż do lat ‘50! Podczas I wojny światowej aktywnie działał w ramach Szwajcarskiego Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce oraz należał do stowarzyszenia La Pologne et la Guerre. To właśnie w tym czasie zwrócił na siebie uwagę polskiego rządu… Odzyskanie przez Polskę niepodległości wraz z gorącymi namowami ze strony rządu, w tym wspomnianego już dziś Ignacego Mościckiego, nakłoniły inżyniera do stałego powrotu na łono ojczyzny. Warto dodać, że powrót ten był prawdziwym poświęceniem, a wręcz szaloną misją. Narutowicz porzucił wygodne i dostatnie życie oraz karierę, którą zdążył zbudować już w Szwajcarii. Zamknął wówczas wszystkie swoje interesy i objął stanowisko ministra robót publicznych we wciąż słabym i niebezpiecznym kraju za pensję niższą niż ta, którą płacił w Zurychu swojej gosposi… 

     

    A co po wojnie?

    Intensywne prace zapoczątkowane przez obu panów przerwała wojna. Co jednak działo się po niej? O ile w drugiej połowie lat ’40 wraz z odbudową miast szybko przywracano połączenia energetyczne, tak większa część kraju pozostawała zapomniana Szacuje się, że w 1947 roku jedynie 10% polskich wsi miało dostęp do prądu.

    Mimo że elektryfikacja kraju była dla ówczesnych władz priorytetem, pierwszeństwo do dobrodziejstw energetyki miały wspomniane już miasta oraz nowopowstające zakłady przemysłowe. Reszta na światło czy lodówki musiała swoje wyczekać… Kiedy jednak na wsiach pojawili się inżynierowie i monterzy, w prace przy stawianiu słupów energetycznych angażowała się cała lokalna społeczność. Mieszkańcy prowincji nie tylko uczestniczyli w robotach ziemnych czy transporcie instalacji, ale również nocowali pod swoimi dachami przybyłych pracowników. Warto też wspomnieć, że mimo ogromnej pomocy i wkładu (nierzadko przymusowej) pracy ze strony mieszkańców, podłączenie gospodarstw do sieci wcale nie było darmowe! Wiele rodzin latami spłacało raty za tzw. opłatę elektryfikacyjną.

    Starsi mieszkańcy wsi wspominają też, że mimo najszczerszych chęci, nie wszędzie podłączenie do sieci energetycznej było możliwe. Na przełomie lat ’50 i ’60 wciąż częstym widokiem były stare, kryte strzechą domy, które na skutek pierwszej lepszej awarii mogłyby zająć się ogniem.
    Mimo że w latach ’80 dostęp do prądu nie był już na wsi niczym nowym, wciąż zdarzały się okresy, kiedy gospodarstwa musiały radzić sobie bez niego. Przerwy w dostawach energii, najczęściej spowodowane przeciążeniem sieci czy uszkodzeniami na skutek fatalnej pogody, potrafiły trwać nawet do tygodnia!
     

    Choć droga do elektryfikacji była nierzadko wyboista i trwała niemal 50 lat, zakończyła się sukcesem. Warto pamiętać, że okupiona została tytaniczną pracą zarówno geniuszy, polityków i inżynierów, jak i zwykłych ludzi, pragnących zapewnić lepsze warunki przyszłym pokoleniom. 

    Tekst i opracowanie: Julia Szafran

     

    Podobne artykuły:

    Wysiej łąkę – oszczędzaj energię?

    Ubóstwo energetyczne – czemu dotyka Polaków?

    Jak ochłodzić mieszkanie domowymi sposobami